Rozdział 15. (Za trzy punkty)


Betowała Akari
Piąte koło u wozu
– Kto ci to zrobił? – Tak brzmiało kolejne pytanie, jakie zadał Sebastian. A miał przecież spojrzeć na mnie z obrzydzeniem, może nawet coś powiedzieć, a później uciec jak najszybciej. Chociaż sam nie wiem, czy powinienem się dziwić. Już dawno zdążyłem zauważyć, że Sebastian nieco odbiega od norm. No i nie byłby chyba sobą, gdyby robił wszystko po mojej myśli. Przewróciłem oczami i dalej milczałem. Bo w tamtym momencie nie wiedziałem co powiedzieć, a przecież mogłem ściemnić coś na poczekaniu. Nawet głupią bajkę o wywaleniu się ze schodów. Mogłem, ale siedziałem cicho, bo nawet coś takiego nie przychodziło mi do głowy. – Nie uciekasz? – burknąłem jedynie, patrząc na niego dziwnie. Najchętniej to schowałbym się za drzwiami, zamknął je na wszystkie spusty i posiedział sam. Może i za bardzo się użalałem. Może. Ale fakt był taki, że wyglądałem naprawdę tragicznie, a jak sam uważałem, jeszcze przed tą szramą, byłem dosyć przystojny. Właściwie, to lubiłem swoje odbicie w lustrze.
– A ty nie odpowiadasz mi na pytania – sapnął, po czym przysunął się do mnie. I, jak Boga kocham, byłem gotowy, żeby zrobić krok w tył i trzasnąć mu drzwiami przed mordą. Ot tak, po prostu. Bo mnie zaczął irytować tym dociekaniem. Wiem, wiem cholera, że nie jest dobrze. Że wyglądam jak pieprzony Quasimodo po czołowym spotkaniu z pociągiem. A on jeszcze przyglądał mi się, jakbym był jakimś cholernym eksponatem muzealnym. Złapał mnie nagle za podbródek i odwrócił twarz w bok. Na krótką chwilę zamarłem, zostawiając rozmyślania o Quasimodo. Odetchnąłem ciężko, gdy pogładził kciukiem skórę niedaleko rany. – Zagoi się – powiedział, po czym znowu przekręcił moją głowę. Jak jakąś pieprzoną lalkę! Już miałem mu coś powiedzieć, a może nawet wygonić go stąd, bo co to ja, zabawka jakaś jestem? Gdy nagle nachylił się i pocałował mnie w usta. Lekko. Tylko musnął moje wargi. Jeden raz. Drugi. Trzeci. Nie pogłębiał tego, najwidoczniej zauważył, że moje usta też się nie uchowały i nie wyglądały najlepiej. Odsunął się i uśmiechnął, wpatrując we mnie jakoś dziwnie. Aż sam się speszyłem, za co miałem ochotę walnąć głową w ścianę i jeszcze bardziej pogorszyć swój wygląd. – Ktoś mógł zauważyć, idioto – burknąłem, czując, że robi mi się gorąco. Może jednak jest jakieś pozytywne zastosowanie tego wielkiego siniaka, co to go mam na facjacie? Przynajmniej nie było, że się rumienię jak ostatnia ciota. I to jeszcze przez co! Przez lekki pocałunek, który z pewnością nie miał w sobie ani grama erotyzmu. Coś jest nie tak. Coś jest ze mną cholernie nie tak. I wcale, a wcale nie chodzi tu o moją opuchniętą mordę. – Wpuścisz mnie? – zapytał, najwidoczniej nic sobie nie robiąc z tego, co mu powiedziałem. – Mam bałagan – palnąłem, zamiast od razu kategorycznie odmówić. Czasami (a ostatnio zdarzało mi się to bardzo często) zastanawiałem się nad amputacją języka. – Uwierz, przeżyję – parsknął. – To w takim razie nie mam cię po co wpuszczać – odpowiedziałem i chyba pierwszy raz od kilku dni uśmiechnąłem się. Nie za szeroko, bo w tym przeszkadzała mi rozwalona warga, która szczypała, gdy rozciągałem usta bardziej niż powinienem. – Nie byłeś taki wygadany, kiedy – nachylił się do mnie, opierając rękę na framudze – mówiłem ci, gdzie masz go włożyć. – Ściszył głos i uśmiechnął się nieco złośliwie, seksownie mrużąc przy tym oczy. Momentalnie przełknąłem ślinę, patrząc na niego z bliska. Przypomniał mi się tamten wieczór. I, o cholera, powtórzyłbym go. – To mogę wejść? – Drążył temat, spoglądając na mnie wyczekująco. Nie powinienem odsuwać się od drzwi. Nie powinienem otwierać ich bardziej i pokazać zagraconego przedpokoju. Nie powinienem, a jednak to zrobiłem. Naprawdę nie mam pojęcia, o czym wtedy myślałem, wpuszczając go do mieszkania. Już jak tylko przekroczył próg, miałem ochotę go wypchnąć. A gdy wszedł do pokoju, który w tamtej chwili przypominał bardziej wysypisko śmieci (no dobra, nie tylko wtedy, bo praktycznie zawsze je przypominał) niż pokój, myślałem, że zaraz otworzę okno i go wyrzucę. Rozejrzał się zaciekawiony, jakby, kurwa, było co oglądać, po czym zaczął uważnie przyglądać się starym plakatom zawodników NBA, pozawieszanym na ścianach. Wyglądał tak, jakby nie przeszkadzały mu skarpetki porozrzucane po podłodze, papierki po batonikach i ubrania wysypujące się z szafy. – Gdzie śpisz? – zapytał, a ja wskazałem na łóżko stojące po prawej stronie od drzwi. Cieszyłem się przynajmniej z tego, że panował na nim mniejszy bałagan niż na posłaniu brata. Paweł był jeszcze większym leniem niż ja. Ja przynajmniej raz na ruski rok (który zdarzył się dzisiaj, bo już nie miałem co robić z nudów) ścieliłem łóżko. On nigdy tego nie robił, tak jak wstawał, tak zostawało do wieczora. I później się, kuźwa, dziwić, że bałagan jest. No dobra, nie żebym kwapił się do sprzątania. Jakoś nigdy mi się nie śpieszyło, nawet, jak kiedyś przez przypadek nadepnąłem na puszkę i jej zgnieciony kant wbił się w moją stopę. Tak, wtedy też nie stwierdziłem: „wypadałoby posprzątać”. Ale tamtego dnia, gdy był u mnie Sebastian, naprawdę tak pomyślałem. Żałowałem nawet, że chwilę temu, zanim przyszedł, z nudów nie zabrałem się za to. Wykląłem siebie od razu, gdy tylko zdałem sobie sprawę, nad czym zaczynam się zastanawiać. Wystarczyło go po prostu nie wpuszczać, a nie o sprzątaniu jeszcze myśleć! – No? – mruknąłem, stojąc przy drzwiach do pokoju i patrząc na niego wyczekująco. – Usiądziesz? – zapytał z szerokim, nieco dziecięcym uśmiechem. Aż uniosłem brwi, nieco zdziwiony. Raz Sebastian był cholernie seksowny, właśnie jak taki Heath Ledger, a raz przypominał dziecko… Albo psa. Tak, do psa było mu trochę bliżej, a w szczególności do SonGoku. Gdyby się tak dłużej nad tym zastanowić, to naprawę można dostrzec uderzające podobieństwo. Popatrzyłem na niego jeszcze z obawą. Zupełnie jakby miał się zaraz na mnie rzucić, tak jak robił to jego pies. Usiadłem, jednak w odpowiedniej odległości. – Chciałem zobaczyć twój pokój, to tyle – powiedział rozbrajająco szczerze. Zapatrzyłem się na niego i gdy tylko zdałem sobie z tego sprawę, odchrząknąłem nerwowo. – To widzisz. Mam nadzieję, że teraz możesz umrzeć w spokoju i… – przerwałem, gdy nachylił się do mnie i najpierw lekko pocałował w usta, a później zsunął się wargami na moją szyję. – Co ty… – zacząłem, ale później westchnąłem ciężko, gdy poczułem jego język. Wsunąłem dłoń w jego nieco dłuższe włosy na czubku głowy i jakoś wcale już nie miałem ochoty się od niego odsuwać. – Jesteś sam? – zapytał, gdy jego ręka wsunęła się pod moją koszulkę i zaczęła gładzić mnie najpierw pod żebrami, a później przechodzić na wyższe partie torsu, ostatecznie zatrzymując się przy lewym sutku. Nic więc dziwnego, że zamiast odpowiedzieć, stęknąłem ciężko, gdy palce zahaczyły o twardniejącą brodawkę. – Tak – sapnąłem w końcu, gładząc go po skórze głowy. – Ale nie, czekaj – powiedziałem nagle, odsuwając go od siebie, gdy zdałem sobie sprawę, do czego to zmierza. I nawet, jeżeli cholernie mi się ten kierunek podobał, nie mogłem na to pozwolić. – Paweł czasem w przerwach podczas pracy wpada. O cholera. Gdyby mnie z nim zobaczył to… To nawet nie chcę myśleć, co by się stało, ale cokolwiek to by nie było, nie mogłem do tego dopuścić. Sebastian westchnął ciężko. – Kiedyś będziemy musieli wykorzystać twoje łóżko – powiedział i zaśmiał się niskim, nieco ochrypłym głosem. Kurwa, kurwa, kurwa. Już byłem twardy. Przysunął się jeszcze do mnie i pocałował mocno, ale w szyję. Po czym odsunął się jakiś taki przerażająco zadowolony. – No to idę – powiedział i cmoknął mnie jeszcze w usta. – Nie będę miał teraz za bardzo czasu, więc nie będę cię nachodzić w domu. – Uśmiechnął się szeroko, jakby go to cholernie bawiło. – Dlatego też odpisz czasem na głupiego smsa, co? Nie mówię, żebyś od razu musiał telefony odbierać, bo widzę, że to dla ciebie za dużo. – Zaśmiał się. – Oj, weź spadaj – burknąłem i odepchnąłem go lekko, ale mimo wszystko uśmiechnąłem się pod nosem, chociaż sam nie wiem czemu. Trochę w sumie podobało mi się, że tak za mną latał. Chociaż, jako prawdziwy facet nie powinienem tak mówić. Paweł zawsze paplał, że to facet powinien „polować”. Cóż, ja swojego lwa chyba miałem… I gdy tylko zrozumiałem o czym właśnie myślę, chciałem przypierdzielić głową w plakat Scottiego Pippena. Zaczynałem się siebie obawiać. Lew kurwa. A ja to co, antylopa jego? – Kiedy ściągają ci szwy? – zapytał, po czym przesunął jeszcze ręką po moim policzku, niedaleko rany. Dobrze przynajmniej, że nie drążył, skąd ją mam. Trochę było mi dziwnie, gdy pomyślałem, że robi to dlatego, bo podejrzewał jaka jest odpowiedź. Cóż, pewnie gdy tylko przekroczył próg mojego domu, zobaczył stare, popękane kafelki w przedpokoju i puste, betonowe miejsca, z których one poodpadały, a następnie wszedł do tego pokoju, spojrzał na ściany z poobdzieranymi tapetami i żałośnie pozawieszane plakaty, mające odwrócić od tego wzrok, później zerknął jeszcze na sufit, na tworzącego się w rogu pokoju grzyba, to mógł stwierdzić, że sytuacja w moim domu nie jest najlepsza. Zaczynało mi być wstyd. Naprawdę nie powinienem go tu wpuszczać. Nasze domy to zupełnie dwa różne miejsca. – Pojutrze – odpowiedziałem. Chciałem, żeby już wyszedł. Teraz, zaraz. – Zabliźni się. A blizny są seksowne – parsknął i nie wiem, czy mnie pocieszał, czy po prostu miał z tego niezły ubaw. Ale uśmiechnąłem się lekko i kiwnąłem głową.
Pół godziny po tym jak wyszedł, przyszedł Paweł. Boże kochany, gdybyśmy naprawdę zaczęli się pieprzyć, a on wpadłby i to zobaczył? Co bym wtedy zrobił? Może jednak mam jakieś tam (bardzo małe) szczęście? – Co masz na szyi? – zapytał Paweł, kiedy siedział na swoim łóżku, opychając się drożdżówką. – Hm? – Podniosłem na niego spojrzenie i połknąłem Snickersa, którego wspaniałomyślnie przyniósł mi brat. Czasem to on miał dobre zapędy. Kupił mi całą torbę słodyczy i to wcale nie byle jakich. To się nazywa kochane rodzeństwo. W tamtym momencie, w którym opychałem się ciasteczkami Milki, naprawdę miałem ochotę go przytulić i podziękować. Szczęście, że ciasteczka szybko się skończyły i nie zdążyłem wprowadzić tego w życie. – No masz plamę – mruknął, marszcząc brwi. Przeżuł to co miał w ustach, a później uśmiechnął się szeroko, nie przejmując się tym, że pomiędzy zębami miał twaróg. – Był tu ktoś? Momentalnie poderwałem się na równe nogi, przewracając puste opakowanie ciasteczek na podłogę i rozsypując na niej okruszki, pognałem do łazienki. Aż sapnąłem, patrząc na mocno czerwony, dosyć spory punkt przy zgięciu szyi po prawej stronie. A niech tę piegowatą łajzę czort weźmie. „Zabiję cię” – wysłałem mu smsa i miałem nadzieję, że do ściągnięcia szwów, czyli wtedy gdy po raz pierwszy wyjdę ze swojej pieczary i ujrzę światło dzienne, a także cywilizację, malinka zniknie.
Nie zniknęła.
***
Powinienem być wdzięczny kochanej matce naturze, że nawet jak nic nie robię, a jem tak dużo, że czasem aż mi niedobrze, nie tyję. Normalny człowiek już by się pewnie w drzwiach nie mieścił, a ja nie przytyłem nawet kilograma… No dobra, może i coś tam przytyłem, ale tragedii nie było. Chyba. Leżałem więc na łóżku i wpierdalałem (jedzeniem tego nazwać nie można) kolejnego batona, gdy drzwi do pokoju się otworzyły, a w progu stanął Paweł. Zmierzył mnie zblazowanym spojrzeniem i skrzywił się. Ja, jakby wiedząc o co mu chodziło, uniosłem dłoń i wytarłem usta z czekolady, po czym wróciłem do jedzenia. – Przypominasz świnię – prychnął i stał dalej, obserwując mnie. Złapałem za prawie pustą butelkę oranżady i rzuciłem nią w niego. Niestety Paweł miał dobry refleks, dzięki któremu nie oberwał butelką w twarz. – Ruszyłbyś dupę – mówił dalej. Szkoda, że nie mam więcej butelek pod ręką, pomyślałem, rozglądając się dookoła. – Nie chce mi się – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Na dworze cały czas lało, tak jak to bywa w listopadzie. Na boisku już się prawie nie pokazywaliśmy, no, chyba że mieliśmy ochotę zginąć w burzy albo ulewie lub ewentualnie pod stertą zamokłych liści. – Jak nie będziesz mógł sznurowadeł zawiązać, to nie moja sprawa – powiedział i uśmiechnął się nieco chamsko. – Rośniesz w oczach. Prychnąłem rozdrażniony i zrzuciłem papierek na podłogę, podnosząc się. Zmierzyłem brata niechętnym spojrzeniem. Odkąd ściągnięto mi szwy, moje życie ograniczało się do szkoły i jedzenia, ale na pewno nie przytyłem. Byłem przekonany, że nie było tak źle, jak to przedstawiał Paweł. On lubił wyolbrzymiać, w szczególności jeżeli chodziło o mnie. To się dopiero nazywa rodzina i więź braterska, cholera. – A weź spadaj – burknąłem. – Dalej mam cudowne mięśnie, więc możesz się zamknąć. – Uśmiechnąłem się szeroko i mało co mnie obchodziło, że zęby od czekolady mogły być czarne. A wnioskując po skrzywieniu Pawła, pewnie takie były. – Dobra, mięśniaku – przewrócił oczami – dzisiaj wychodzimy. – Zarządził. – Co? – Zmarszczyłem brwi, patrząc na niego zdziwiony. Owszem, trochę się w tym domu zasiedziałem. A może nawet nie „trochę” tylko „bardzo”. No, chyba że szedłem do Sebastiana, ale to i tak nie za często. Zadziwiające, ile to dziecko szczęścia miało obowiązków. Szczerze mówiąc, jak się dowiedziałem, co robi całymi dniami, zaczynałem mu współczuć. Po szkole szedł na zajęcia dodatkowe przygotowujące go do matury, następnie leciał na trening koszykówki i wracał wieczorem zmęczony. Czasem szedł też na judo albo naukę gry na pianinie (tak, ponoć teraz tego jego mama chciała spróbować). Jednak co było najdziwniejsze? Sebastian nie narzekał, a chyba powinien, prawda? Nigdy mi tego nie mówił, ale było widać, że naprawdę bardzo kochał swoją mamę, w końcu robił to wszystko dla niej. I pewnie jeszcze niedawno nieźle bym się z niego nabijał. Maminsynek się znalazł. Ale teraz, gdy go poznałem, nawet mnie to nie śmieszyło. – No rusz swoją grubą dupę z kanapy, nim się ona w niej odciśnie. – Zaśmiał się wrednie. Och, najchętniej zatkałbym mu gębę skarpetką. Brudną, oczywiście. – Wychodzimy za godzinę do Bartka. Robi jakąś tam imprezę u siebie no i… – spojrzał na mnie jakoś tak dziwnie – Kamila będzie. – Mrugnął do mnie porozumiewawczo. Prawie że jęknąłem niezadowolony, w ostatniej chwili jednak się powstrzymałem. Niestety, w zamian skrzywiłem się, wyraźnie zniechęcony. Naprawdę nie chciałem tej baby na oczy widzieć. – Zostanę w domu – prychnąłem. Miałem ochotę tu zostać i umrzeć z przejedzenia. Przynajmniej byłaby to całkiem ciekawa śmierć. I smaczna. Może nawet załapałbym się do gazet. Bo chyba „Fakt” by sobie nie odpuścił takiej sensacji? I to na dodatek, prawdziwej! – Zacząłem się poważnie zastanawiać. – Nie chcesz poruchać? – Spojrzał na mnie autentycznie zdziwiony. Teraz to ja już naprawdę miałem ochotę skrzywić się, jęknąć i wzdrygnąć na raz. Wszystkie, tylko nie Kamila! – Daj spokój, znalazłbym sobie lepszą – prychnąłem i przewróciłem oczami. – To czemu takiej nie znajdziesz? – Uniósł brew i wbił we mnie zaciekawione spojrzenie. Momentalnie zrobiło mi się gorąco ze zdenerwowania. Dlaczego? Bo miałem Sebastiana, który zajebiście obrabiał laskę? Bo nawet nie chciałem nikogo innego szukać? No i nie chciałem również, żeby Sebastian sobie kogoś znalazł? Tak, właśnie dlatego. Tylko przecież nie odpowiem tak bratu, równie dobrze mógłbym skoczyć pod pociąg albo znaleźć grupkę skinów i oznajmić im, że jestem gejem. To byłoby podobne w skutkach. Dlatego właśnie siedziałem cicho i zastanawiałem się gorączkowo co powiedzieć. Jak na złość, nic nie przychodziło mi do głowy. – Ty cioto. – Zaśmiał się Paweł. Spojrzałem na niego i również się roześmiałem, ale raczej nie było w tym nic ze szczerości. Zmusiłem się do tego, bo cholera, miał rację! Tak, kurwa, byłem ciotą. Tak, kurwa, ciągnąłem laskę Sebastianowi i tak, kurwa, podobało mi się to. Boże. Jestem beznadziejny, pomyślałem i po raz pierwszy od dawna miałem szczerą ochotę się rozpłakać. Chciałem mu powiedzieć, ale nie mogłem. Wmawiałem sobie, że to byłoby najgorsze, co mógłbym zrobić. Nie dopuszczałem nawet do siebie myśli, że Paweł ostatecznie pewnie nic by mi nie zrobił. Może by się zamachnął. Obił mi kilka razy tą moją, i tak paskudną przez bliznę, twarz. Wyszedł. Trzasnął drzwiami. Powiedział, jak bardzo się mnie brzydzi, że chce mu się rzygać. Że jestem ciotą, pedałem, cwelem. Ale później by wrócił, ochłonął i powiedział, że jestem jego bratem. Tak pewnie by było, ale ja wmawiałem sobie, że nie ma opcji, aby Paweł to zaakceptował. – Dobra, pedale. – Zabolało, chociaż nie powinno, nie mówił przecież tego na poważnie. – Zbieraj dupę. Idź się wykąp, a później ubierz coś przyzwoitego. Jeszcze będziesz mi dziękować, jak Kamilę obrócisz. – Znowu mrugnął do mnie. Odpowiedziałem mu wymuszanym uśmiechem. Naprawdę wolałbym zostać w domu.
***
Impreza była chyba najgorszą na jakiej byłem. W żaden sposób nie dało się jej porównać do działkowej u Natalii. W dwóch pokojach w bloku znajdowała się cała masa najebanych, naćpanych i cholera wie co jeszcze, nastolatków. Nawet nie wiem, czy przypadkiem Paweł, Arek, Zbychu, Kapsel i ja, nie byliśmy najstarszymi. Bardzo możliwe, że tak właśnie było, bo dziewczyna, która teraz rzygała do kibla (miałem na nią idealny widok z kuchni) z pewnością na pełnoletnią albo bliską pełnoletności, nie wyglądała. A ja? A ja byłem tylko po jednym piwie i broniłem się jak tylko mogłem przed Kamilą, która łaziła za mną niczym pies. O ile jeszcze na poprzedniej imprezie tak natrętna nie była, to teraz pokonała wszystkie granice. Odgonić się od niej nie mogłem, a powiedzenie jej prosto w twarz „zostaw mnie” też nic nie dawało. Nie chciałem przeklinać, wyzywać jej, czy Bóg wie co jeszcze, w końcu była kobietą, a ja szacunek do kobiet miałem. Nawet do takiej Kamili coś z tego szacunku mi jeszcze pozostało. Siedziałem więc jak struty w kuchni, to obserwując rzygającą dziewczynę, to wpatrując się w okno. Zabawa przednia, pomyślałem ironicznie, popijając swoje piwo i wsłuchując się w głośne odgłosy muzyki dobiegające z salonu. Tylko czekałem, aż wybije dwudziesta druga i któryś z sąsiadów zadzwoni po policję. Ale będzie fajnie, myślałem dalej, banda pijanych dzieciaków. Nawet nie chcę wiedzieć, kto wpadł na pomysł takiej imprezy, ale z pewnością był idiotą. Bo to, że Bartek, gospodarz, był debilem, wiedziałem, ale on sam by na aż tak głupi pomysł nie wpadł. Stawiałem na jego dziewczynę, Anię i jej psiapsiółki. W pewnym momencie zawibrowała mi w kieszeni komórka. Z braku innych zajęć, szybko ją wyciągnąłem, mając nadzieję na coś ciekawego. I wcale się nie przeliczyłem. „Co robisz?” – napisał Sebastian. Uśmiechnąłem się głupkowato do samego siebie i pewnie z boku wyglądałem jak uciekinier z zakładu psychiatrycznego. Mało mnie to obchodziło. „Nic ciekawego” – odpisałem i to była prawda. Nudziłem się cholernie. Poczekałem jeszcze z pięć, może sześć minut na jego odpowiedź, aż tu nagle zamiast niej, mój telefon odezwał się dzwonkiem połączenia zlewającym się z głośnym techno z salonu. Przecież nie odbiorę tutaj, stwierdziłem i podniosłem się z taboretu, który oblegałem. Nawet nie myślałem o tym, jak bardzo nie lubię z Sebastianem rozmawiać przez telefon. Szukałem jedynie cichego miejsca, w którym mógłbym w spokoju odebrać. Wyszedłem na śmierdzącą farbą klatkę schodową i zamknąłem drzwi mieszkania. Tu było trochę ciszej. Usiadłem na schodach i wpatrzyłem się w brudnozieloną ścianę, odbierając przy tym połączenie. – No? – mruknąłem do słuchawki, a serce momentalnie zabiło mi szybciej, jak tylko usłyszałem jego głos. Nie chciałem się w tamtej chwili nad tym zastanawiać, bo pewnie doszedłbym do wniosku, że jestem pieprzoną ciotą, pedałem i tak dalej. – Masz ochotę wyjść? – zapytał. Ledwo powstrzymałem się od krzyknięcia „jasne, teraz, zaraz!”, bo miałem już naprawdę dosyć siedzenia na tej żenującej imprezie. Odchrząknąłem jedynie i całkowicie obojętnym tonem, za który sobie w myślach od razu pogratulowałem, odpowiedziałem: – No spoko. – Okej, to na starówce za pół godziny! – powiedział radosnym głosem i nie czekając już nawet na moją odpowiedź, ani nie wyjaśniając mi co, gdzie i jak, rozłączył się. Pewnie w normalnych warunkach wkurzyłbym się i to nieźle, w końcu który to już raz ignoruje mnie w ten sposób? Ale w tamtym momencie uśmiechnąłem się tylko do siebie. Wstałem szybko, wróciłem do mieszkania, założyłem buty i czarną kurtkę, po czym wybiegłem, nikomu nic nie mówiąc. A tak szczerze, to zapomniałem o tym. Nie myślałem, że powinienem poinformować Pawła o mojej ucieczce i zmianie miejscówki.
Gdy przyszedłem na starówkę, na jednej z ławek siedziało kilka osób. Z początku nie wiedziałem, że wśród nich jest Sebastian, światło lamp oświetlających starówkę nie padało w tamto miejsce, a zresztą byłem za daleko. Dopiero gdy się zbliżałem i usłyszałem charakterystyczny, niski i nieco ochrypły głos, który chyba nawet w środku nocy byłbym w stanie rozpoznać i przypisać Sebastianowi, wiedziałem, że on też tam jest. Aż zwolniłem, oglądając z daleka trzy ciemne postacie. Wsunąłem głębiej dłonie w kieszenie kurtki, zastanawiając się gorączkowo, czy chcę tam podejść i poznać kolejnych znajomych Sebastiana. Tak szczerze mówiąc, to trochę liczyłem na wypad sam–na–sam. Och, oczywiście, że bym się w tamtym momencie do tego nie przyznał! Prędzej bym sobie wmówił, że byłbym w stanie obrócić kilka razy Kamilę i jeszcze mieć z tego przyjemność! – No i czaisz?! – usłyszałem. Zmarszczyłem brwi, stwierdzając, że znam ten głos. To był Oskar, który właśnie podniósł się z ławki i zaczął wymachiwać rękami, opowiadając coś podnieconym głosem. Już z daleka wiedziałem, że jest pijany. Pamiętałem go takiego z działki. – Ja se tu myślę, stary, mówię ci: „facet, czy kobieta? Facet czy kobieta?!”. Bo ni to jakiś facet, ni kobieta! Takie pół–na–pół! – I ryknął śmiechem. Mimowolnie też uśmiechnąłem się pod nosem. Sebastian już mnie zauważył i odwrócił się do znajomych bokiem, patrząc w moją stronę z uśmiechem. Dopiero po chwili dostrzegłem, że on trzeźwy również nie był. Podszedłem do nich i wymruczałem ciche, mało entuzjastyczne: „cześć”, patrząc to na Sebastiana, to na chłopaka, którego w ogóle nie znałem. Był o wiele niższy ode mnie, miał może jakiś metr sześćdziesiąt, a i to dopiero w przysłowiowym kapeluszu, więc wyglądał jak kurdupel, ale coś za coś, miał bardzo ładną twarz. Mocno zarysowaną linię szczęki, modnie obcięte włosy, które po bokach były krótsze, a z góry lekkimi, zmierzwionymi loczkami opadały mu na czoło. Do tego wciąż poruszał swoimi grubymi brwiami i mierzył mnie równie zaciekawionym spojrzeniem. Oskar przywitał się ze mną bardzo wylewnie. Jak taka małpa na sterydach poderwał się z miejsca i przytulił mnie, prawie że miażdżąc płuca. – Kacper! Ty żyjesz! – załkał, a ja, jako że właśnie byłem zgniatany i walczyłem o każdy oddech, nie mogłem się nawet zaśmiać. Obok Oskara pojawił się ten konus, o którym już wspomniałem. Liliputek złapał kolegę za ramię i uśmiechając się szeroko, odciągnął go ode mnie. Podziękowałem mu krzywym uśmiechem, ciesząc się, że to przeżyłem. – Dużo wypiliście? – parsknąłem, patrząc na Sebastiana, który stał w miejscu i z uśmiechem przyglądał się temu, jak ginąłem w uścisku pijanego Oskara. Piegowaty wzruszył ramionami i wsunął ręce do kieszeni. – Oblewamy, to wypiliśmy – powiedział. Oj tak, był pijany. – Wygraliśmy wczoraaaj! – Pochwalił się Oskar i znowu przykleił się do mnie, tym razem zagarniając do siebie ramieniem owiniętym wokół mojej szyi. Zaśmiałem się, patrząc na niego kątem oka. Taka pozycja była niebezpieczna. – Władzio – powiedział nagle liliput i wyciągnął do mnie swoją malutką rączkę. Powstrzymałem się, żeby nie prychnąć, rozbawiony. Władzio? Że Władysław? O rany, nie dość że karzeł, to jeszcze z takim paskudnym imieniem. Ale go mama pokarała. – Kacper – powiedziałem i nie potrafiłem powstrzymać szerokiego, rozbawionego uśmiechu, który cisnął mi się na usta. Odetchnąłem ciężko, żeby się nie roześmiać. Sebastian przyglądał mi się kątem oka i najwidoczniej wiedział o co chodzi. Spojrzałem na niego porozumiewawczo, och tak, on też miał z tego niezły ubaw. Nagle jednak Oskar znowu mnie do siebie przycisnął i zwrócił swoją twarz w moim kierunku. Bredził coś pod nosem, ciągnąc mnie gdzieś przed siebie, nawet nie miałem pojęcia, gdzie. – Lubię cię – powiedział i nagle przycisnął swoje usta do mojego policzka. – Ej, ej. – Pomiędzy nami pojawił się Sebastian i odsunął ode mnie swojego przyjaciela. Spojrzałem na niego zdziwiony, nie wyglądał na zadowolonego. A gdy przyciągnął mnie do siebie ramieniem jak swoją własność (nawet nie miałem czasu, żeby jakoś na to zareagować), zrozumiałem o co chodziło. Nie potrafiłem opanować szerokiego, może nawet nieco głupiego uśmiechu, który pojawił się na moich ustach. Dobrze, że siebie nie widziałem, bo zapewne już dawno odsunąłbym się od Sebastiana i zaczął szukać jakiegoś dołu w ziemi, żeby się w nim zakopać, tak kretyńsko musiałem wyglądać. Szliśmy przed siebie, co chwilę rozbawiani komentarzami pijanego w sztok Oskara, który szedł pięknym slalomem, podtrzymywany przez Władzia. A że niestety, z Władzia to kurdupel był i raczej mało krzepki chłopak, latali ze strony na stronę, raz nawet przewracając się i lądując plackiem na środku chodnika. W końcu jednak udało nam się dojść, a kiedy dowiedziałem gdzie, jak Boga kocham, miałem ochotę wiać jak najszybciej. Bo, do cholery, na klub gejowski to ja się nie zgadzałem! A pewnie, gdybym tylko wiedział, że właśnie do niego zmierzamy, nie zaciągnęliby mnie tam nawet siłą. – Oj, uspokój się – burknął Sebastian na mój stanowczy sprzeciw. – Co ci się stanie, jak tam wejdziesz? – prychnął, chyba trochę poirytowany na moją wcześniejszą wzmiankę o klubie dla pedałów i zboczeńców. Faktycznie, nie brzmiało to najlepiej, w szczególności, że sam byłem gejem. Ale nie czułem się komfortowo, kiedy przekraczaliśmy próg, a Sebastian odsunął się ode mnie, żeby porozmawiać z ochroniarzem. To jasne, klub był od dwudziestu jeden lat, żaden z nas tylu nie miał. Najwidoczniej jednak Sebastian miał tu znajomości, bo wpuścili nas bezproblemowo. Nie chcieli nawet dowodów i nie za bardzo obchodziło ich, że nie mam osiemnastki. Cóż, nie mogę powiedzieć, że nie narzekałem na to. Gdyby było inaczej, nie musiałbym wchodzić do przyciemnionego pomieszczenia z głośną, dyskotekową muzyką, grupą ludzi na parkiecie (nie chciałem nawet patrzeć w tamtą stronę) i stolikami w jeszcze ciemniejszych zakątkach klubu. Kiedy tak pomiędzy nimi przechodziliśmy, nie raz, nie dwa minęliśmy całujących się facetów. Jedni wyglądali na całkiem młodych, inni wręcz przeciwnie. Wydawało mi się nawet, że mogliby być moimi dziadkami, przez co naprawdę zrobiło mi się niedobrze. A gdy jeden taki, siwy z wąsem i piwnym mięśniem ciasno opiętym białą koszulą, uśmiechnął się do mnie, jakby w panice – choć do tego nie przyznałbym się nigdy – przysunąłem się do Sebastiana. Nie wiem, czy zrozumiał, miałem szczerą nadzieję, że nie, ale objął mnie dosyć władczo ramieniem i przyciągnął do siebie. – Często tu przychodzicie? – zaburczałem, siadając na czerwonej (zupełnie jak w jakimś nocnym klubie go-go) kanapie i rozglądając się dookoła nieco niepewnie. – Kiedyś przychodziliśmy częściej – odpowiedział mi Sebastian, zajmując miejsce obok. Władek posadził Oskara, który dosyć głośno zażądał piwa. Jakiś mężczyzna ze stolika obok odwrócił się. Na moje mógł mieć z trzydzieści lat. Pierwsze, co mi się w oczy rzuciło, to kolczyk w prawym uchu, a następnie mocno podkreślone kredką oczy. Spojrzał po nas i uśmiechnął się lekko. – Ale młodzi – stwierdził i puścił oko do, no cholera jasna, Sebastiana. Zmarszczyłem niezadowolony brwi, nawet nie zastanawiając się nad tym, że piorunuję go wzrokiem. – Przynajmniej nie starzy – warknąłem w odpowiedzi. Mężczyzna spojrzał jeszcze na mnie, po czym odwrócił się do swojego stolika. Aż sapnąłem, zdenerwowany. – Piwa? – zapytał Sebastian, nic sobie nie robiąc z tego, że właśnie przed chwilą był zarywany przez jakąś ciotę z wymalowanymi oczami. Zmarszczyłem brwi i podniosłem się razem z nim. Przecież nie puszczę go samego, bo idiota nawet nie zauważy, jak go jakiś pięćdziesięciolatek do kibla zaciągnie i przeleci, a przynajmniej tak sobie tłumaczyłem moją chęć towarzyszenia mu. W końcu nigdy nie powiedziałbym, że zrobiłem się zazdrosny. Nie podobało mi się to miejsce. Nie tylko dlatego, że nie przepadałem za głośnymi klubami, ale też dlatego, że co chwilę wyłapywałem jakieś spojrzenia facetów wodzące, no cholera, za moim Sebastianem. Kiedy staliśmy przy barze, nawet tu się bez nich nie obyło. Jakiś młody chłopak, całkiem normalny z wyglądu, sączył powoli drinka i patrzył uważnie na Sebastiana, który w tamtym momencie zamawiał piwo. Nie wiem co się ze mną działo, ale miałem ochotę wydłubać mu oczy. – Już – powiedział Sebastian, odwracając się od baru i podając mi dwa browary. Sam wziął pozostałe dwa i gdy, ku mojemu przeogromnemu zadowoleniu, mieliśmy odchodzić, przed nami pojawił się wysoki mężczyzna. Uśmiechnął się szeroko do Sebastiana. Już miałem go zmierzyć niechętnym spojrzeniem, bo naprawdę miałem tego dość, gdy facet odezwał się: – No i kogo tu widzę! – powiedział głośno, starając się przekrzyczeć dyskotekową muzykę. Sebastian popatrzył na niego zdziwiony, po czym również się uśmiechnął. Aż nabrałem ochoty wylania mu na głowę jednego z piw. Nic takiego jednak nie zrobiłem, stałem tylko obok i obserwowałem rozwój sytuacji. – Rany, cześć Wojtek, myślałem, że wyjechałeś – odpowiedział. – Zamawiaj piwo i chodź, mamy stolik. – Kiwnął na niego głową, a ja poczułem się jak piąte koło u wozu. Równie dobrze mogłoby mnie przy Sebastianie nie być. Przyjrzałem się uważnie mężczyźnie, mimowolnie zaciskając dłonie na kuflach, które trzymałem. Był przystojny, cholera. Wysoki i dobrze zbudowany. Czarny T–shirt opinał go tu i ówdzie, uwydatniając spore mięśnie. Wyglądał na jakieś dwadzieścia dwa, góra trzy lata i gdy tak patrzyłem to na rozmawiającego z nim Sebastiana, to na niego, dochodziłem do nieprzyjemnego wniosku, że pasują do siebie. Ja z tą swoją szramą na policzku mogłem się schować. Obaj byli cholernie przystojni, jakby się z Man's Healtha urwali. – Dobra, to chodźmy do stolika, będzie się lepiej rozmawiać. – Zarządził w pewnym momencie Sebastian i machnął na niego, ruszając przodem. Mężczyzna, nazwany przez niego Wojtkiem, uśmiechnął się i poszedł za nim, zostawiając mnie w tyle. Miałem ochotę odstawić piwo z powrotem na blat baru i sobie stąd iść. W szczególności, że Sebastian wydawał się o mnie zapomnieć. Nawet kiedy już doszliśmy do stolika, całą swoją uwagę poświęcił Wojtkowi. Z ich rozmowy dowiedziałem się tyle, że nie widzieli się kilka miesięcy, bo facet wyjechał do Anglii i niedawno wrócił. Rękę dałbym sobie uciąć, że byli kochankami. Sięgnąłem po piwo, upijając spory łyk. Władek i Oskar nie bardzo przejmowali się Wojtkiem, nawet się nim nie zainteresowali. Rozmawiali tylko, całkowicie zajęci sobą. A ja siedziałem niedaleko Sebastiana i z każdą chwilą czułem się coraz bardziej nie na miejscu.

  • Love
  • Save
    Add a blog to Bloglovin’
    Enter the full blog address (e.g. https://www.fashionsquad.com)
    We're working on your request. This will take just a minute...