Rozdział 1. (Akademik)


To dopiero początek
Stanął pod wielkim budynkiem, zapewne pamiętającym czasy PRL’u. Westchnął ciężko, sam już nie wiedząc, czy chce tam wejść, bo miał świadomość, jak jest w środku, a wyglądało nie najlepiej. Z zewnątrz przynajmniej został odmalowany, tak jak większość budynków z tamtych lat. Zupełnie jakby zielona, jaskrawa farba miała upodobnić go do budowli z dwudziestego pierwszego wieku. Jasne, nigdy nie był przyzwyczajony do luksusów. W domu mu się nie przelewało, ale ten akademik miał bardzo niskie standardy. Cztery pokoje połączone w jedną kondygnację z jednym prysznicem (na dodatek oddzielonym od przedpokoju tylko zasłoną!), jedną toaletą, umywalką i malutką lodówką. Dodać do tego nieprzyjemne recepcjonistki, korytarze wyglądające jak żywcem zerżnięte z kiepskiego horroru o zakładzie psychiatrycznym i powstaje jeden z gorszych akademików w Bydgoszczy. Ważne, że miał dach nad głową – pocieszył się i ruszył do środka. Podszedł pod okienko recepcji. Niemiła, farbowana na rudo starsza kobieta mówiła właśnie coś wyniośle do jakiejś zdenerwowanej dziewczyny, która wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać. – Ale mówiłam, że ta szafa była rozwalona! – powiedziała roztrzęsiona. – A zgłosiłaś? No zgłosiłaś wcześniej? Od razu po przyjeździe? Nie zgłosiłaś, to problemy masz! – warknęła ochrypłym głosem. – Właśnie zgłaszam! – obroniła się studentka. Recepcjonistka poruszyła wargami krzywo pomalowanymi różową szminką. Naznaczoną licznymi zmarszczkami twarz zdobił nierówno rozprowadzony pomarańczowy podkład, a na posklejanych rzęsach znajdował się niebieski tusz. Wyglądała jak baba jaga, żywcem wyciągnięta z jakiejś bajki dla dzieci. Nawet miała długi, orli nos, pomyślał chłopak, przyglądając jej się uważnie, jak jakiemuś eksponatowi w muzeum. Już po samym jej wyglądzie można było wywnioskować, że była okropną kobietą, z którą ciężko się dogadać. – A ty czego chcesz? – warknęła do Mateusza, łypiąc na niego zza grubych szkieł okularów. Za nią, w jej małym, ale dosyć przytulnym kantorku, stał telewizor. Prokop zapowiadał właśnie kolejny temat porannego programu „Dzień Dobry TVN”, a z radia przygrywała muzyka RMF Classic, zlewając się z odgłosami telewizji. Mateusz westchnął. Był zmęczony podróżą, naprawdę nie miał ochoty na rozmowy z recepcjonistką. – Zameldować się chciałem. – Chcieć to można wiele – odwarknęła do niego, lecz sięgnęła po jakąś teczkę. – Nazwisko i imię.
***
Wszedł do małego, śmierdzącego pokoju. Jego spojrzenie powędrowało na chłopaka zajmującego łóżko po prawej stronie od wejścia. – Siema – rzucił ten do Mateusza i zdjął słuchawki, jakie miał w uszach. Podniósł się z materaca. Był dosyć niski i trochę pulchny, miał krótkie, ścięte na jeża włosy i lekko skośne, ciemne oczy. – Mietek jestem. Miecio dla przyjaciół – przedstawił się i wyciągnął rękę. – Mateusz – odpowiedział i uścisnął dłoń, uśmiechając się przy tym lekko. Błagał w myślach wszystkie świętości jakie znał, żeby chociaż jego współlokator okazał się fajnym gościem i żeby nie musiał się z nim użerać. Dobrze wiedział, jak to bywa w akademikach. Zabawa cały dzień, całą noc. A w szczególności w tym akademiku, bo uchodził on za najbardziej imprezowy w całej Bydgoszczy. Ale cóż, plus był taki, że uczelnie miał dosłownie pod nosem, widział ją nawet z okna pokoju. Niestety, na wynajęcie mieszkania nie miał pieniędzy, będzie musiał się przemęczyć. – Który rok? I czego? – zapytał Mietek, wracając z powrotem na łóżko. Mateusz w międzyczasie postawił walizkę przy swoim posłaniu i rozejrzał się po kwadratowym, zielonym pomieszczeniu. Wyglądało jak żywcem wyciągnięte z lat siedemdziesiątych, na dodatek zżarte jeszcze przez czas i poprzednich użytkowników, których z pewnością było sporo. Okna były drewniane, pomalowane wielokrotnie na biało, tak samo jak i betonowe parapety. Łóżka wąskie i zapewne mało wygodne, a nad nimi poobijane, ledwo trzymające się półki. Do szafy nie chciał zaglądać, bał się, że powali go jej zapach. Może będzie trzymać ubrania w torbie? – zastanawiał się, spoglądając na nędzny, kwadratowy stoliczek i na dwa metalowe krzesła obok. Mógł wybrać sobie pokój z podwyższonym standardem, pomyślał z rezygnacją i usiadł na materacu. Jakoś ukulałby to sto złotych więcej na miesiąc. – Pierwszy, budownictwo. A ty? – zapytał i spojrzał na niego, a Mietek zaśmiał się, chrumkając pod nosem jak świnka i uderzył otwartą dłonią w swoje udo. – Drugi! Też budownictwo! Jak chcesz, dam ci notatki, powiesz mi później jakich masz wykładowców, a ja ci sprzedam info, na co możesz sobie z nimi pozwolić – powiedział i mrugnął do niego porozumiewawczo. Mateusz uśmiechnął się tylko z wymuszeniem. Już nie podobał mu się ten chłopak, był zbyt głośny i miał za dużo energii. – Jasne. Dzięki. – Kiwnął głową i zabrał się za rozpakowywanie torby.
***
Grzechem byłoby powiedzieć, że Mateusz był rozrywkowym chłopakiem. Nie był, nigdy. Nie potrafił się bawić, nie umiał pić. A jak już pił, to zawsze zaliczył tak zwanego zgona i dla niego impreza się kończyła, więc zazwyczaj po prostu tego nie robił. Gdy zdecydował się na zamieszkanie w akademiku, był pewny, że będzie unikać tego jak ognia. Ot, zamknie się w pokoju z laptopem na kolanach i wyłączy się z życia. Nie pomyślał jednak, że jego sąsiedzi będą na tyle natrętni, że wpadną do jego pokoju mocno podpici i spróbują wyciągnąć Mateusza z jego bezpiecznej kryjówki. Siedział na swoim łóżku w za dużej bluzie, bo w akademiku było trochę chłodno. Przeglądał po raz setny jakieś durne strony z równie durnymi obrazkami, gdy w pewnym momencie drzwi do ich pokoju się otworzyły. – Siema! – krzyknął jakiś wysoki chłopak w dredach sięgających ramion. Mateusz spojrzał na niego jak na przybysza z kosmosu, a Mietek od razu poderwał się ze swojego łóżka, którego sprężyny zaskrzeczały żałośnie. Strach pomyśleć, ile pokoleń na nim spało i co takiego na nim robiło. – No hej – odpowiedział Miecio od razu. Mateusz już zdążył zauważyć, że jego współlokator lubił się bawić. I w sumie dobrze, pomyślał, przynajmniej na wieczory będzie miał pokój dla siebie. Teraz, kiedy drzwi od pomieszczenia były otwarte, muzyka z sypialni obok stała się jeszcze donośniejsza, Mateusz zapragnął spokoju. Czy to naprawdę tak wiele? Jakiś rock niemal dudnił mu w uszach, więc posłał chłopakowi w dredach ponaglające spojrzenie. Chciał tylko, aby ten sobie już poszedł. Jutro miał na ósmą pierwszy wykład z matematyki, wypadałoby się na nim pojawić i poznać wykładowcę oraz jego plan na najbliższy semestr. Nie, żeby Mateusz był kujonem. Bo nie był, nie lubił się uczyć, wolał przeglądać kwejki i grać w World of Warcraft. No i jeszcze czytać książki, nic więcej do szczęścia mu nie było potrzebne. – Wpadajcie do nas, integrujmy się – powiedział chłopak i machnął na nich ręką. Mietek niemal wystrzelił ze swojego miejsca, ciesząc się jak ten pies, że ktoś go zaprosił na imprezę. – No chodź, co będziesz sam siedział? – zapytał i uśmiechnął się, patrząc na Mateusza nieco pijacko. – Nie dzięki – powiedział. – Dzisiaj nie, może innym razem – dodał i uśmiechnął się lekko, żeby tylko chłopak już poszedł i zostawił go samego. – Jasne, jak coś, pokój obok – mruknął i gdy już miał wyjść zatrzymał się. – Jak masz na imię? – Mateusz – odpowiedział mało chętnie. Nienawidził być wyrywany ze swojego świata. Miał takie piękne plany na ten wieczór, przejrzeć kwejka do końca, a później obejrzeć ostatnie odcinki drugiego sezonu The Walking Dead. – Piotrek jestem, pierwszy rok inżynierii środowiska. – Mateusz naprawdę, naprawdę starał się nie wybuchnąć śmiechem. Zakrył usta, bo już mu na nie wpłynął szeroki, pełen rozbawienia uśmiech. Taki ambitny kierunek, nic dziwnego, że już sobie imprezy urządzają. – A ty? – dopytał Piotr, gdy wciąż uporczywie milczał. – Też pierwszy, ale budownictwo. – O, to jak mój ziom z pokoju. Wpadaj, to się zintegrujecie! – Machnął na niego ręką, uśmiechając się zadowolony. Mateusz podejrzewał, że w przypadku Piotrka na alkoholu mogło się nie skończyć, na pewno brał coś jeszcze. Gdy wstał, sam właściwie nie wiedział dlaczego, poczuł słodkogorzką woń skrętów. To dlatego był taki zadowolony z siebie, pomyślał z przekąsem, patrząc na niego. Piotr objął go ramieniem i niemal siłą wytoczył go z pokoju, wciskając do pomieszczenia obok. Nigdy by nie pomyślał, że na tak małej przestrzeni da się pomieścić tylu ludzi. Z piętnaście osób siedziało w pokoju, piło i paliło (czujnik dymu został mądrze zakryty workiem), nie tylko papierosy oczywiście, a alkoholem walili na kilometr. Piotr wcisnął mu w dłonie jakieś piwo i pociągnął go do chłopaka siedzącego na łóżku i popalającego skręta. Mateusz z niechęcią spojrzał na niego. Na jego dosyć spore czarne tunele w uszach, tatuaże, które znajdowały się chyba wszędzie. Na szyi, obojczykach i przedramionach. Więcej nie widział, bo zakrywały to ubrania, ale podejrzewał, że mogło być ich jeszcze więcej. On nigdy nie zdecydowałby się na coś takiego. Uważał, że to głupota, bo i tak kiedyś to się albo znudzi, albo buntowniczy okres po prostu minie i co wtedy, gdy trzeba będzie zacząć prawdziwe, dorosłe życie? To była długoletnia inwestycja. Chłopak ze skrętem miał ciemny zarost i tego samego koloru włosy, modnie zaczesane do tyłu. Mateusz uśmiechnął się pod nosem z drwiną. Pewnie myślał, że jest taki unikatowy, jedyny egzemplarz w swym rodzaju, zaśmiał się w duchu, odpowiadając na jego upalone spojrzenie swoim rozbawionym. On wielu rzeczy nie lubił. Nie lubił też wielu typów ludzi. A ten facet był jednym z nich, typowy hipster, tylko że w nieco ostrzejszym wydaniu, bez Ray–banów i kraciastej koszuli, za to jednak w koszulce zespołu (którego z pewnością nikt nie znał, tylko on był taki super, że go słuchał) i w zwykłych spodniach. – Dorian, masz tu człowieka ze swojego roku – powiedział Piotr i wskazał na Mateusza, który westchnął i kiwnął mu na powitanie. – O – powiedział po długiej chwili myślenia. Maryśka już mu chyba mózg wypaliła, pomyślał z rozdrażnieniem Mateusz. Chciał wrócić do pokoju. To nie było jego środowisko. Nie był ani rozrywkowy, ani wygadany. Był nudny i taki chciał zostać. Nie wyglądał reprezentacyjnie ze swoimi jasnymi, kręconymi włosami, czasami przypominającymi siano i z wiecznymi sińcami pod oczami, których nawet nie miał ochoty likwidować. Bo mu się nie chciało. Nie dbał o swój wygląd, o ubrania. A jak patrzył na ludzi znajdujących się w pokoju, dziewczyny z idealnymi makijażami i facetów, którzy za wszelką cenę musieli być fajni, chciał wrócić do swojej nory. Niczego bardziej w tamtej chwili nie pragnął. – Dorian – powiedział chłopak, wyciągając do niego wytatuowaną dłoń. Na jej wierzchu znajdowała się szczęka kościotrupa a na knykciach jakieś liczby. Cholera, nawet imię miał inne, pomyślał Mateusz z rozbawieniem. – Mateusz – odparł, mając już dość przedstawiania się jak na jeden dzień. – Zapalisz? – zapytał i wskazał na swojego skręta. – Nie, dzięki – powiedział, krzywiąc się. Nigdy nie ciągnęło go do takich rzeczy, nawet nie miał ochoty spróbować. – Wrócę do siebie – powiedział i odstawił nieruszone piwo na stół. Szybko zniknął, nim ktokolwiek zdążył zaprotestować. Gdy wychodził z pokoju zerknął jeszcze na Mietka, który z wypiekami na pucołowatej twarzy rozmawiał z jakąś dziewczyną. Widać było, że bawił się dobrze. W momencie, kiedy zamknęły się za nim drzwi, aż odetchnął z ulgą. Podszedł do łóżka i walnął się na nie. Włączył grę i zniknął ze świata na dwie godziny.
***
Brać prysznic, czy zrobić to rano – zastanawiał się Mateusz, wsłuchując się w odgłosy zabawy trwającej w najlepsze. Nie chciał ryzykować, że jakiś pijany imprezowicz złapie za zasłonę i zobaczy go „na Adama”. Wyszedł z pokoju i przeszedł do łazienki, z której jednak od razu miał ochotę się wycofać. Ktoś był pod prysznicem i nie, nie mył się. Nawet nie puszczał wody. W kabinie znajdowały się dwie osoby, mężczyzna i kobieta. Wyraźnie było słychać, co tam takiego robią, więc zniesmaczony Mateusz zaraz się zawrócił, stwierdzając, że umyje jedynie zęby, a rano, gdy impreza dobiegnie końca i nie będzie już musiał się martwić, że ktoś właśnie uprawia seks pod jego nosem, weźmie prysznic. To był dobry plan, podszedł więc do umywalki i zaczął myć zęby, spoglądając od czasu do czasu na swoje odbicie w lustrze. W końcu z kabiny wytoczyły się dwie postacie. Rzucił im szybkie spojrzenie i wcale nie zdziwił się, gdy dojrzał Doriana obłapiającego jakąś niską, szczupłą brunetkę. Kiedy przechodzili obok Mateusza, chłopak mrugnął porozumiewawczo do niego, na co on tylko przewrócił oczami. Dopiero pierwszy dzień, a już miał dosyć życia w akademiku. Nie wyobrażał sobie co to będzie za miesiąc, nie mówiąc już o dotrwaniu tu do sesji.
***
– I jak ci tam? Żyjesz jeszcze? Nie tęskno ci za rodziną? – zapytała mama, budząc go swoim telefonem z samego rana. O szóstej. A mógłby jeszcze spać! – Nie, mamo – powiedział sennym tonem. Wczorajsza impreza, w której nawet nie brał udziału, dała mu się we znaki. Poszedł spać dopiero, gdy odgłosy za ścianą umilkły, czyli gdy padł ostatni z imprezowiczów. Aż dziw, że recepcjonistka czepiająca się absolutnie wszystkiego, zignorowała odgłosy z ósmego piętra. Jasne, może dochodziły one do niej przytłumione, ale z pewnością coś musiała słyszeć. – Naprawdę? Nam tu bez ciebie ciężko – westchnęła. – No ale nic, twoi bracia mi pomagają, więc nie ma problemu. Cieszę się, że mam takiego mądrego syna. Żaka! Studenta! – mówiła zachwycona, a Mateusz słuchał jej tylko jednym uchem. Powoli znów zasypiał. Rozmowa z mamą o świcie i to na dodatek w pozycji leżącej nie była zbyt dobrym pomysłem. – Kształć się kształć, pamiętaj, że tego co się wykształcisz, to nikt ci nie odbierze. – Jego mama była prostą kobietą ze wsi, która miała na głowie całe gospodarstwo. Wszyscy myśleli, że gdy ojciec umrze, nie da sobie z tym rady, jednak nie zdawali sobie sprawy, ile ona miała siły. Gospodarstwo prosperowało tak dobrze, jak za życia taty, a może nawet i jeszcze lepiej. – Tak, mamo – odpowiedział. – Jestem zmęczony, naprawdę. – Dobrze, dobrze. Wyśpij się. I pokaż tam wszystkim, co umiesz. No, już ci głowy nie zawracam, serdeńko. Trzymaj się. Mateusz niemal z ulgą odłożył telefon na poduszkę. Nie minęła chwila, a zasnął w akompaniamencie pochrapywań Mietka.
***
Siedział na dworcu, bo tak nazywany był wśród studentów budynek jego wydziału, który, nic dodać, nic ująć, po prostu przypominał dworzec. Nawet, jak zauważył kąśliwie Mateusz, było tu zimno jak na typowym dworcu pamietającym jeszcze czasy PRL’u. Prawdopodobnie na zewnątrz było cieplej niż tu, w środku. Siedział na ławeczce przed salą, w jakiej miał mieć za dziesięć minut wykład i rozglądał się dookoła. Patrzył ze swojego miejsca na ludzi, którzy prawdopodobnie byli z jego roku. Większość to faceci, no czego innego spodziewać by się po budownictwie? Jednak dziewczyny też się znalazły. Typowe, zahukane kujonki, które siedziały tak jak Mateusz, albo opierały się o ściany i obserwowały wszystko z dystansu. Farbowane blondyny, zaskarbiające sobie podziw napalonych samców już od pierwszych minut poznania. Hipsterki, w za dużych spodniach dżinsowych na szelkach, kraciastych bluzach i (no koniecznie!) w Ray–Banach. A także zwykłe dziewczyny, niewyróżniające się absolutnie niczym. Mateusz nigdy nie widział w płci pięknej niczego zachwycającego, więc żadna z obserwowanych studentek nie zwróciła jego szczególnej uwagi. Na mężczyzn nie patrzył, chociaż wiedział, że to już bardziej by mu się spodobało. Obawiał się jednak, że spodoba mu się aż za bardzo, a później będzie wstyd wstać. Wbijał więc wzrok albo w dziewczyny, albo w swoje splecione dłonie. Wyglądał na absolutnie znudzonego. Na człowieka zmęczonego życiem, nie tylko przez bladą, bardzo niezdrowo wyglądającą cerę i zmierzwione, kręcone włosy, jakie opadały mu na oczy, ale też przez sińce pod nimi, będące tego poranka jeszcze bardziej widoczne niż zwykle. Właściwie nie ma co się dziwić, nie spał prawie całą noc i jeszcze mama zrobiła mu pobudkę o świcie. Nagle jego spojrzenie zatrzymało się na ławeczce naprzeciwko, do której podszedł znany mu już chłopak, Dorian. Podobnie jak Mateusz, również nie wyglądało na to, że się wyspał, jednak on miał powód. Pił przecież całą noc i dobrze się bawił. Jakie było jego zdziwienie, kiedy uciążliwy sąsiad nie zamieniając z nikim żadnego słowa (a kilka osób powiedziało mu nawet ciche „cześć”) usiadł i wpatrzył się w ścianę. Wczoraj wyglądał na bardziej rozrywkową osobę, pomyślał Mateusz, obserwując go bacznie. W pewnym momencie ich spojrzenia się skrzyżowały, a Dorian uśmiechnął się lekko, prawie ledwo widocznie i kiwnął do niego na powitanie. Mateusz odpowiedział na lekki uśmiech, jednak na machnięcie nie, bo to byłoby dla niego za dużo. W pewnym momencie pod salę podszedł wysoki, chudy i zgarbiony mężczyzna w podeszłym wieku. Obrzucił sporą grupkę studentów wzrokiem, poruszył siwiejącym wąsem i przekręcił klucz w zamku, zapraszając uczniów gestem. – Dzień dobry – zaskrzeczał pod nosem, witając się z wchodzącymi do sali wykładowej ludźmi. Mateusz poczłapał za tłumem niechętnie, już stwierdzając, że wykładowca to stary dziwak. Miał na sobie zielone spodnie i kraciastą czerwono–białą koszulę, a na głowie fioletowy melonik. To nie mógł być ktoś normalny. Zajął miejsce na tyłach, nie mając zamiaru być za blisko wykładowcy. Spojrzał w bok, na Doriana, który usiadł w rzędzie przed nim. Aż uśmiechnął się złośliwie, kiedy dostrzegł w rękach chłopaka butelkę wody mineralnej. Czyżby kac? – pomyślał z kpiną. – Witam drogich studentów pierwszego roku budownictwa – zaczął wykładowca skrzeczącym głosem. Ledwo co go było słychać, więc sięgnął po mikrofon, którego jednak chyba nie potrafił włączyć i mówił do wyłączonego, będąc święcie przekonanym, że jest inaczej. – Nazywam się Leopold Fryzca, będę was wprowadzać w świat matematyki. Zacznijmy wykład od żartu, tak na rozluźnienie atmosfery. – Mateusz spoglądał na niego ze współczuciem. To nie jest dobry pomysł, pomyślał, mimo wszystko czekając na obiecany żart. – Co mówi matematyk, gdy się zdenerwuje? – Wszystkie spojrzenia studentów spoczęły na wykładowcy. – O elipson! – powiedział i parsknął śmiechem, prawie że się nim dławiąc. Po kilku sekundach ciszy, sala wybuchła śmiechem. Zadowolony matematyk wyprostował się, dumny z siebie. Nie miał jednak pojęcia, że nikt nie zrozumiał żartu, a wszyscy śmiali się jedynie z niego. – Ale, kurwa, żartowniś – usłyszał Mateusz. Spojrzał na Doriana, który założył nogę o siedzenie z przodu. – Kabareciarz się znalazł – skomentował, gdy znów padł jakiś nieudany żart ze strony wykładowcy. Uśmiech Mateusza tylko się powiększył. Docinki Doriana były o wiele zabawniejsze w połączeniu z jego ni to znudzoną, ni to naburmuszoną miną. Zaraz więc po dowcipie pana Leopolda wytężał słuch, żeby dosłyszeć co takiego mówi do swojego kolegi Dorian. I, wstyd się przyznać, tylko dzięki temu przeżył nudny wykład o pochodnych, których i tak nie zrozumiał.
***
Mateusz siedział na swoim łóżku, zawinięty kołdrą od czubka nosa, aż po same palce u stóp. Wyciągnął tylko rękę ze swojego kokonu, aby przytrzymać książkę, którą aktualnie czytał. Pierwszy tom „Władcy Pierścieni”, znał go już chyba na pamięć, ale i tak uwielbiał do niego wracać. Jeszcze wieczorem obejrzy sobie film, stwierdził, akurat w momencie, gdy drzwi do jego pokoju zostały otwarte na oścież. – Ale w tym akademiku pizga – usłyszał, a już po chwili do środka wszedł zadowolony Dorian z jakąś paczuszką w dłoni. – No siema sąsiad – przywitał się i rozejrzał się po małym pomieszczeniu z obdrapanymi ścianami i starymi, śmierdzącymi szafami. – Macie ładniej niż my – zawyrokował. – A przynajmniej mniej śmierdzi. Mateusz zmarszczył brwi. Co go to obchodziło? Nie odpowiedział, tylko śledził ruchy Doriana, który podszedł do stolika z białą, pobrudzoną olejem lub Bóg wie czym, mikrofalą. – Można? – zapytał chłopak, wskazując na paczkę popcornu, jaki trzymał w dłoni i na urządzenie. Dorian był wysoki, zauważył Mateusz, ale chyba nie wyższy niż on sam. Wzrost był jedyną rzeczą, jaka wyróżniała go z tłumu, bo mierzył aż metr dziewięćdziesiąt i był z tego osiągnięcia całkiem dumny. Dorian mógł mieć trochę ponad metr osiemdziesiąt. – Można, nie moja – burknął w odpowiedzi i wzruszył ramionami, co pewnie nie było zbyt widoczne przez kokon z kołdry, ale nie przejął się tym. Spróbował zignorować Doriana i powrócić do odprężającej lektury, gdy w pewnym momencie mikrofala wydała piskliwy dźwięk. Nie dał się jednak rozproszyć. Co to ten Frodo? Ach tak… Znowu urządzenie piknęło, a po chwili zrobiło to jeszcze raz. – Głupiej mikrofali nie potrafisz obsłużyć? – warknął i spojrzał na chłopaka groźnie. Ten odpowiedział mu przyjaznym śmiechem i już po chwili udało mu się włączyć kuchenkę. – Co czytasz? – zapytał Dorian, siadając na łóżku Mietka. Mateusz poczuł, że jego cierpliwość zaraz się skończy i chyba rzuci tą książką w niego, żeby tylko się zamknął… Zamknął, zabrał swój popcorn i wyszedł z pokoju. – Władcę pierścieni – odwarknął niemiło. Popcorn w mikrofali zaczął charakterystycznie pykać. Zaraz naprawdę straci cierpliwość i wyrzuci kuchenkę Mietka przez okno razem z Dorianem. – O, nuda – powiedział i machnął ręką. – Nie lubię tego – dodał, zupełnie jakby jego zdanie miało wpłynąć na Mateusza. Zdążył już zauważyć (a nawet nie znał go zbyt długo i wnikliwie), że Dorian miał charakterystyczne uosobienie. Z jednej strony był lowelasem, z drugiej samotnikiem, z trzeciej egoistą. Naprawdę nie cierpiał takich ludzi jak on. – Super, cieszę się – zironizował, wracając do czytania. Po chwili jednak podniósł wzrok na kuchenkę. – Chyba popcorn już ci się zrobił – burknął, widząc, że Dorian dalej siedział i rozglądał się z zaciekawieniem po pokoju. W pewnym momencie jego mocno zielone oczy spoczęły na Mateuszu, a ten nie mógł przez chwilę oderwać od nich wzroku. Nigdy jeszcze takich tęczówek nie widział, nie tak mocno zielonych. Dziwnie, że wcześniej tego nie zauważył, bo wyglądały dosyć… nienaturalnie. – Nie lubisz towarzystwa, co? – zapytał. – Nie lubię głupiego towarzystwa – odpowiedział, na co Dorian lekko się uśmiechnął.
– Wiedziałem, że jesteś dziwny, już jak odmówiłeś piwa – parsknął i wstał, otworzył mikrofalę i wyciągnął z niej zrobioną paczkę popcornu. – Czasem warto otworzyć się na ludzi. Nawet na tych, których masz za nudnych i denerwujących. – Mrugnął do niego okiem, łapiąc za klamkę od drzwi. – Możesz dowiedzieć się, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda – rzucił jeszcze filozoficznie i wyszedł, zostawiając Mateusza w upragnionej samotności. ***
Opowiadanie "Akademik" będzie krótkie, co najwyżej trzy-cztery rozdziały. Nie mam jeszcze napisanego ostatniego rozdziału ZTP, a chciałam coś wrzucić.
  • Love
  • Save
    Add a blog to Bloglovin’
    Enter the full blog address (e.g. https://www.fashionsquad.com)
    We're working on your request. This will take just a minute...